Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/637

Ta strona została przepisana.
—   633   —
Sprytny wikary zachował w pamięci słowa rektora. Po paru tygodniach przychodzi trzeci parafianin i opowiedziawszy o rocznicy religijnej, którą chciałby święcić dnia następnego uroczyście, kończy prośbą, żeby rektor wraz z wikarym raczyli wziąć udział w uroczystości.


Wikary. Co do mnie — i owszem, ale rektor nie będzie w stanie.
Parafianin 3. A toż dlaczego?... czy tak zajęty?...
Wikary. Ale gdzież tam! Niedawno temu, przypędzony z pastwiska, tak się rozbrykał, że nogę sobie wywichnął i dziś okryty słomą leży biedak w kącie stajni...
Parafianin 3. Ależ ja mówię o rektorze!...
Wikary. A no naturalnie, że o rektorze.
Parafianin 3. Co za nieszczęście! do widzenia.
Wikary. Dziękuję za pamięć!; do widzenia.


Nie tracąc chwili, wikary śpieszy zdać sprawę z tej konferencyi.



Wikary. Miałem gościa.
Hektor. Czego żądał?
Wikary. Przyszedł prosie rektora na uroczystość.
Hektor. Cóźeś powiedział?...
Wikary. Że rektor przypędzony z pastwiska, rozbrykał się i...
Rektor. Co? tyś tak powiedział naprawdę... rzeczywiście...
Wikary. Tak jest... naprawdę... rzeczywiście...


Tu się rozegrała scena nieprzyjemna dla wikarego, który, niestety, musiał zrezygnować z nadziei zostania kiedykolwiek rektorem.

(J. A. Święcicki).

Koniec tomu II i ostatniego.