I naraz jąłem porównywać owo
Uczucie życia nieskończone z groźną
Martwotą: w czarnej widziałem już ziemi
Swe ciało nieme, zimne, nieruchome,
A. tutaj ptaków słyszałem wesołe
Śpiewy, drzew gwary, rzek szumy przeciągłe
I radość żywych istot, które słońce
Boskiemi blaski swemi oblewało; —
I naglem pojął w całej pełni grozę
Śmierci i strach mnie przejął rzeczywisty.
I jeszcze dzisiaj ta śmieszna dziecięcej
Fantazyi mara stoi mi w pamięci
I zawsze jako strumień lodowatej
Wody na sercu ołowiem mi ciąży.
Naprzód! hej, naprzód, rumaku poezyi burzliwy!
Niech w siodło ci skoczę, twej szorstkiej chwyciwszy się grzywy
Biegunie dziki ty!
Dla nas — pył gonitw, wzruszenia, bój wichrów w przestrzeni,
Wód szumy gwałtowne a dumne, z rozbitych kamieni
Pod kopytami skry.
Włoskie człapaki włos mają trefiony od młodu,
A miękkie gazony, ozdobne trawniki ogrodu —
Miejscem zapasów ich;
Tam to harcują w obliczu zalotnych kochanek,
W takt grzywa powiewa, w kwiat zdobna, wstąg wianek,
W krąg gędźba, radość, śmiech;
Skoro zdaleka pył biegu naszego spostrzegą,
W luk karki gną nędzne, stal gryzą munsztuka twardego
I — zda się — rżą nam: Stój!
Klacz, co drożyną się wlecze od kurzu zbielałą,
W czapraku, rzemieniach, kryjących kościste jej ciało,
Krok powstrzymuje swój
I wspominając wiek młody, stadniny tętenty,
Stajenkę swą ciepłą, żłób pełny, karm z łąki nietkniętéj,
Ze zgrozą widzi nas.
A my — za widmem miłości nieznanej — przez słońca,
Przez gwiazdy, etery — rycerze zaklęci — bez końca
Przez przestrzeń gnamy, czas.
Naprzód, hej, naprzód, burzliwy rumaku, mój druhu!
Czy widzisz, paryjską białością na wzgórz tym łańcuchu
Jak stary błyska chram?
Widzisz, jak tam Angeliki zasłona złotawą
Na niobie lśni chmurką? — O, witaj nam, sławo,
Wolności, witaj nam!