Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/82

Ta strona została przepisana.
—   78   —

spadła, krew rzuciła mu się nosem, ustami i uszami i zdawało się, że z muła się zwali; i byłby spadł niewątpliwie, gdyby się nie był uchwycił szyi zwierzęcia. Przy tem jednak nogi wymknęły się ze strzemion i ręce zaraz zwisły, a muł, spłoszony straszliwym ciosem, zaczął uciekać w pole i po kilku susach runął ze swym panem na ziemię. Don Kichot patrzał na to z wielkim spokojem, ale gdy zobaczył upadek, zeskoczył z konia, podbiegł żwawo do Biskajczyka i trzymając mu koniec miecza przed oczyma, żądał, żeby się poddał, bo inaczej głowę mu utnie. Biskajczyk był tak ogłuszony, że nie mógł nic odpowiedzieć i byłoby się z nim źle skończyło, bo Don Kichot był zaślepiony, gdyby panie z karety, które dotychczas z wielkim niepokojem przyglądały się walce, nie zbliżyły się do niego i nie poprosiły go najuprzejmiej, żeby im okazał tę łaskę i grzeczność i darował życie ich koniuszemu. Na to odrzekł Don Kichot z wielką wyniosłością i powagą:
— Zaprawdę, piękne panie, rad jestem bardzo, że mogę uczynić zadość waszej prośbie, ale jedynie pod tym warunkiem i obietnicą, że rycerz ten przyrzeknie udać się do wsi Toboso i w mojem imieniu przedstawi się nieporównanej pani Dulcynei, a ona się nim rozporządzi według swojej woli.
Wystraszone i zmartwione kobiety, nie zastanawiając się nad żądaniem Don Kichota, ani pytając, co to była za jedna owa Dulcynea, przyrzekły mu, że ich koniuszy uczyni wszystko, co mu ze swej strony poleci.
— Wierzę temu zaręczeniu i nie zrobię mu nic złego, chociaż na ukaranie zasłużył.


O przyjemnej rozmowie Don Kichota z Sanczo Panzą, jego giermkiem. (Rozdział 10).

Tymczasem podniósł się z ziemi Sanczo Panza, srodze poturbowany od mulników mniszych, i przyglądał się bitwie swego pana Don Kichota i sercem modlił się do Boga, żeby dał mu zwyciężyć i wygrać jaką wyspę, której zostałby gubernatorem, jak to miał sobie obiecane. Widząc następnie, że walka się już skończyła i że pan jego zabiera się dosiąść Rosynanta, pobiegł podtrzymać mu strzemię i, zanim ten wsiąść zdążył, rzucił się przed nim na kolana i, schwyciwszy go za rękę, ucałował ją i rzekł:
— Panie mój, Don Kichocie, oddajcie mi z łaski swojej w zarząd tę wyspę, którą zdobyliście w tej strasznej bitwie, bo chociażby była nie wiem jak duża, czuję, że potrafię nią rządzić tak samo, jak gubernatorowie innych wysp na świecie.
Na to odpowiedział Don Kichot:
— Wiedz, bracie Sanczo, że w tej przygodzie, jak i w jej podobnych, nie chodzi o żadne wyspy; są to zajścia na rozstajnych drogach, z których się wychodzi z rozbitą głową albo bez ucha. Ale bądź cierpliwy, albowiem nastręczą się przygody, które pozwolą mi zrobić cię nietylko gubernatorem, ale jeszcze czemś więcej.