Gdy się lekarzem zowę
Swego honoru, niechże mu surowe
Lekarstwo przyłagodzę.
Pacyenta mego odwiedzić przychodzę
W ten sam czas, co i wczora,
Czy też powtórzy mi cześć moja chora
Ów paroksyzm zazdrości?...
Boleść mi drogę ku prawdzie umości:
Przez ten mur ogrodowy
Przeszedłem, nie chcąc do bramy wchodowej
Pukać. Mój Boże! co za świat plugawy,
Aby w nim nie śmiał swej obelgi krwawéj
I krzywdy szukać człowiek,
By mu strach wstydu nie zamrażał powiek!
Kto wstydem zwał to — skłamał,
Bo niepodobna, by się nie wyłamał
We łzach ten ból mozolny.
Kto mówi, że czuł zazdrość i był zdolny
Zamilczeć — kłamie, lub jej nie czuł szczerze.
Czuć zazdrość w łonie i milczeć?... nie wierzę
W owej oto altanie
Zwykle wieczorem siada na dumanie.
Więc zlekka, moja części,
Od echa kroków niech liść nie szeleści;
Choć wściekłość ją popycha,
Zazdrość się skrada, niby złodziej, cicha.
(Patrzy na śpiącą Mencyę).
Piękna, jak senne mary.
O Mencyo! tak mi dochowujesz wiary?
Nie, nie mogę; — powrócę;
Wszakże mój honor cały: po co kłócę
Spokój tą podłą wojną?
Wszak ją oglądam samą i spokojną.
Lecz dlaczego przy śpiącej, —
Gdy jest z nią zawsze, — nie widzę służącej?
Szpieguje!... Myśli podła,
Już się buntujesz, jużeś mię powiodła
Na nowe podejrzenia!
Stało się; nie chcę ich mieć ani cienia.
Do reszty z nich oczyszczę
Duszę, choćbym w niej pozostawił zgliszcze.
Zagaszę najprzód świecę. (Gasi światło).
Bez światła i bez rozumu w dół lecę,
Ślepiec, ślepiec dwa razy.
By nie poznała, przytłumię wyrazy.
Mencyo! (Budzi ją).
Mencya. Ha!
Gutierre. Cicho, nie zdradź się szelestem.
Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/99
Ta strona została przepisana.
— 95 —