Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

sumę człowiek zapłacił. Ale potem myślę; co będzie, to będzie, a na swojem postawić muszę.
Zebrałem to wszystko na wóz: drobne żelaziwo owinąłem płachtą, a podstawkę obłożyłem słomą, nakryłem deską; leży to rozczepierzone, akuratnie tak, jakby się człowiek rozwalił na wozie, zadarłszy w górę kolana. Uporałem się z tem i jadę. Chwała Bogu, że do wsi aż na noc przybędę; — nie będzie mię nikt widział. Jadę ja, jadę, mijam sioło za siołem, a ciągle strach mię zbiera, czy lada chwila nie spotka mię jaki znajomy i nie zapyta, co wiozę. Dziś to i wydziwić się nie mogę, co się to wówczas było ze mną stało, że mię taka bojaźń ogarnęła, jak gdybym wiózł nie swoje, ale kradzione. Tak się to u nas dzieje: zahukają człeka, wyśmieją za to, czego sami nie rozumieją, tak, że potem człowiek i radby coś zrobić, i cofa się, i boi się ludzi, jakby tam nie wiem jakie miał złe zamiary. Ale podjeżdżam już do naszego sioła. Zmierzchło się, przeczekałem jeszcze parę chwil przed karczmą za wsią, wyglądając, rychło się ściemni na dobre, a wtedy dalej przez wieś. Ale ba, na moje nieszczęście, ledwie ja do wsi, aż tu buch! — miesiąc schodzi sobie pełny, pyzaty, jakby nic nie było. Jak mię widzicie żywego, nie jestem z tych ludzi, co to zaraz o co bądź indyczą się i srożą, ale ten miesiąc pod tę właśnie porę mało mię do złości nie przyprowadził; niewiele brakowało, a byłbym mu przeklął rodzonego ojca i matkę. Bo kto go się tam mógł spodziewać! A tu tymczasem, powiadam wam, zrobiło się we wsi jak w biały dzionek; na moim wozie widno zdaleka sterczące nogi nakryte płachtą, a ilekroć wóz o ka-