Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

i z zawiścią spoglądał na chłopskie dzieci, swobodnie igrające na podwórzach lub na pastwiskach. Lecz że to była pora robocza, więc handel szedł słabo i ze skąpą zdobyczą wrócili obaj w piątek wieczorem do Drohobycza. Sierć wieprzową zaniósł Hawa do szczotkarza i spieniężył ją dość dobrze; resztę zakupił od niego sam Fawel, ale zarobek tygodniowy nie dał nawet guldena. Hawa się skrzywił.
— Nie bój się, głupi — rzekł Fawel. — Czegożeś ty chciał? Teraz lato, robota w polu, a nasz interes dopiero w zimie dobry. W zimie czasem kupisz i skórkę z zająca, z borsuka lub nawet z kuny, w zimie goje wieprze biją, to wtenczas dla nas żniwo.
Ale Hawa nie słuchał już. To były dalekie widoki, a dla niego to nie wystarczało. Zaraz na drugi dzień, chociaż to był szabas, pobiegł do fabryki zapałek, którą świeżo założono w Drohobyczu, i kupił hurtem za całego guldena zapałek i osobno paczek zapałkowych. Natychmiast też, nie zważając na dzień święty i na niezadowolenie swej opiekunki, zaczął nakładać zapałki do paczek. Pracował zwolna, z wyrachowaniem, i do wieczora niedzieli miał napełnionych 150 paczek, każda po cencie.
Nastąpił poniedziałek, dzień targowy w Drohobyczu. Hawa, nabrawszy zapałek, rzucił się na targowicę, na rynek, na place pomiędzy wozy, wykrzykując co sił:
— Śyriki świeże, śyriki!
Był to pomysł nowy, więc wkrótce obstąpiły go baby i chłopy. Chociaż niedaleko, na podsieniu było mnóstwo kramów ze siarnikami i wszelkimi drobiazgami