Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

Fawlem, który mimo swej mądrości i praktyczności w sześćdziesiątym roku życia był tak samo biednym, jak on w piętnastym.
Od żydów staromiejskich dowiedział się Hawa bez trudu o całej historyi i wszystkich stosunkach rodzinnych starego „czepczarza“, dowiedział się nawet o jego planach wydania córki za mąż, usłyszał wszystko, co mu było potrzeba o przyszłym zięciu, i odpowiednio do tego, wracając piechotą do Drohobycza, zaczął układać swój plan.
Przedewszystkiem faktem było, że czepce szły nadzwyczaj dobrze. Hawa nie rozsprzedawał ich w okolicy, ale przez znajomych żydów i za gotowe pieniądze wysyłał je partyami po dziesięć, po dwadzieścia lub więcej sztuk do Stryja, Skolego, Turki, Boryni, Komarna, Rudek i Bóg wie dokąd jeszcze. Co raz to nowe przychodziły zamówienia i cały interes z czepcami przynosił mu tygodniowo pięć reńskich czystego zysku przy małym stosunkowo kłopocie. Był to więc interes, którego nie należało z rąk wypuszczać ani psuć.
Z drugiej zaś strony miarkował sobie Hawa, że jeżeli pozwoli rodzinie Staromiejskiego stanąć na własnych nogach, to w takim razie łatwo być może, że mu się wymkną z rąk, że jaki inny żyd odbije mu ten zarobek. Osobliwie niepokoił go ten przyszły zięć, parobczak energiczny i pracowity.
— Lepiejby było, żeby on przepadł gdzie do dyabła, lub żeby go do wojska wzięli — mruczał Hawa.
Lecz wkrótce myśli jego inny wzięły obrót:
— I cóż on mi może zaszkodzić? — rzekł prawie radośnie. — Biedak i goły, do gołych się przyłączy,