— Ale bój się Boga, Hawo, cóż my będziemy robić?
— No, Bóg łaskaw i wy nie zginiecie — mówił uśmiechając się Hawa. — Macie nieuroku takiego dobrego zięcia, co tyle zarabia przy kolei, to jakoś wyżyjecie. A może za miesiąc, za drugi i robota z czepcami znowu się znajdzie. Skoro tylko zaczną kupować, to bądźcie pewni, że wam zaraz dam znać.
— No, ale te, co są już gotowe, co się z nimi stanie?
— A dużo ich macie?
— Czterdzieści sztuk.
— Cóż mam robić, muszę już wziąć, niech stracę, ale słowa dotrzymam.
Hawa wziął czepce i wypłacił pieniądze. Staromiejski stał przy stole, spoglądał na pozasnowywane nićmi krosienka i na ździwione twarze córek i skrobał się w głowę.
— Nie, Hawo — rzekł wreszcie stanowczo — to nie może być, żebyśmy teraz zaprzestali roboty.
— Ny, to róbcie — rzekł spokojnie Hawa.
— Słuchaj Hawo. Ja myślę, czy nie będzie tak dobrze. U nas tu jest jeszcze parę centów uskładanych, nakupimy materyału i będziemy robić, a skoro się kupiec ruszy, to ty będziesz miał już towar gotowy. Dobrze tak będzie?
Hawie tylko tego trzeba było.
— Cóż, jeżeli chcecie, to niech i tak będzie. Ale ja wam naprzód mówię, że nie wiem, jak długo trzeba będzie czekać na kupca.
— Cóż robić! Jak długo trzeba będzie czekać, to
Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.