Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

razy utikal i co ti z teho przyszlo? Ne lepiej to odsedet, co te przysudzeno i wyjt sobe spokojne? Masz jeszte teho pól roku — prosim te, ne rob więcej hlupstw!
Błysnęły oczy u Pantałachy przy tych słowach, wyprostowała się jego skulona postać.
— Panie dyrektorze — rzekł spokojnie. — Pana rzecz mnie pilnować, a moja rzecz uciekać. Żebym miał tylko jeden dzień siedzieć, a dziś by mi się trafiła sposobność do ucieczki, to ucieknę. Taka to już moja natura.
Dyrektor ręce załamał.
— No słyszytie, co on mówi! — zwrócił się do stojących obok siebie policyantów i klucznika więziennego. — I takiemu czlowiekowi ja tu mam dawat nauki moralne! Ja jemu swoje, a on mi swoje! Sluchaj Pantalacha, co ja ti jeszte powim! My tu mamy nakaz od pana nadprokuratora: jak jeszte raz budesz utikal, a zobaczymy te, to mamy prawo strilat do tebe, jak do psa. Rozumisz?
— Wiem o tem od dawna — rzekł spokojnie Pantałacha.
— No, ale ja myslim, że ti se już w tym pól roku ne trafi okazya do utikani. Id że teper do kaźni i odpocznij po tich dzisiejszych kijach, a zejtra dostanesz kajdanki i budesz musil przespacerowat se do kazenki.
Pantałacha ukłonił się i wyszedł silnie ścisnąwszy usta na myśl o kazience. Za nim wyszedł klucznik.