Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

dwórze, klucznik nagle chwycił się za kieszeń, jak gdyby sobie coś przypomniał.
— Słuchaj, Pantałacha — rzekł — dobrze, żem sobie przypomniał, com ci miał powiedzieć.
— Co takiego? — zapytał Pantałacha, żywo zwracając ku niemu oczy, w których zabłysły iskry radosnego oczekiwania, lecz natychmiast też znikły, zagaszone siłą woli.
— Wiesz ty, że cała twoja ucieczka jest opisana w gazetach?
— Tak? — rzekł Pantałacha niby rozczarowany.
— A tak. Het ci narody o tobie czytają, po wszystkich traktyerniach i piwiarniach ciągle tylko słychać: Pantałacha, Pantałacha.
— A niech sobie gadają! — rzekł ten i machnął ręką. — Co mię to obchodzi. Centa mi nikt za to nie da.
— Otóż właśnie, że się mylisz! — odrzekł uśmiechając się klucznik. — Właśnie wczoraj wieczór siedzę u Naftuły, a tam jacyś trzej panowie jedzą kolacyę i czytają na głos twoją historyę. Mówię ci, opisali cię, jak Bóg wie jakiego Kartusza. Przeczytali i zaczęli gadać o tobie, jaka to szkoda takiego człowieka. No, wtrąciłem i ja moje słowo, zacząłem opowiadać, że cię znam, jak się w więzieniu zachowujesz, i tam dalej. Słowo po słowie, doszło do tego, że jutro — to niby dzisiaj — masz dostać kije. Spojrzeli po sobie, dalej jeden wyjmuje srebrnego guldena i mówi mi: proszę pana, bądź pan taki dobry i daj mu tego guldena na pocieszenie odemnie. Wahałem się chwilę, a dalej sobie myślę: Cóż? dobra dusza u paniska, niech i tak