Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

będzie. On tymczasem zawinął tego guldena w papierek i dał mi go dla ciebie. Na, masz ten podarunek.
Byli właśnie u wejścia kurytarza więziennego. Klucznik wydobył z kieszeni zwitek papierowy i rozwinąwszy go, podał Pantałasze dużą srebrną monetę.
— Papieru ci nie dam — dodał śmiejąc się Sporysz — bo papieru więźniom mieć nie wolno.
— Niech mu Bóg da zdrowie, temu panu za taki podarunek! — rzekł radośnie Pantałacha, chwytając z niezwykłą łapczywością srebrną, nieco zabrukaną monetę i chowając ją do kieszeni. I panu daj Boże zdrowie, panie kluczniku, żeście byli tacy łaskawi dać mi ten darunek. Inny by pewnie zachował guldena dla siebie, a o biednym aresztancie ani by pomyślał.
— No, toby już nie ładnie było — rzekł z odcieniem dumy Sporysz. — A przytem, prawdę powiedziawszy, i ja skorzystałem przytem, bo mi ci panowie wczoraj za to zafundowali aż dwie halby piwa i zakąskę. A krzywdzić ciebie w taki ciężki dzień, nie, to byłoby całkiem nieładnie.
— Bóg zapłać panu! Bóg zapłać! — dziękował Pantałacha, który otrzymawszy owego guldena nagle niby całkiem się zmienił, ożył, jak gdyby sam nad sobą zapanować nie mógł. Mimo całego swego współczucia Sporysz, widząc tę zmianę z tak mizernego powodu nie mógł opędzić się myślom wcale niepochlebnym dla Pantałachy.
— Ot, widać zaraz złodziejską żyłkę! — myślał poczciwy klucznik. — Skoro tylko ten nieszczęśliwy pieniądz jego ręki dotknie, zaraz jak gdyby dyabeł w niego wstąpił. No, tu daremne wszelkie upominania,