— Święty Mikołaj? Hi, hi, hi! A za co?
— Jakto, to ty nie wiesz, że mnie dzisiaj panowie bili? To święty Mikołaj przyszedł i powiada: no, no, Pantałacha, nie płacz, nieboże i nie bój się niczego. Na masz ten pieniądz, on cię wyprowadzi z tego aresztu na wolność.
— Oj, oj, tak wam powiedział?
— A ty myślał, że jak?
Prokop stał z rozdziawioną gębą obok siedzącego Pantałachy i nie spuszczał z oczu srebrnego guldena, który pilnie na wszystkie strony obracał w ręce, przypatrując mu się oczywiście z wielką ciekawością.
— Wiecie co, nanaszku? — rzekł wreszcie nieśmiało Prokop.
— A co takiego?
— Dajcie mnie ten pieniądz.
— A tobie, durniu, na co?
— To takie ładne, będę się nim bawić.
— Ot dureń. Czyś nie słyszał, że to nie dla zabawy, ale na to, żeby się dostać z więzienia na wolność.
— T–a–k? — rzekł z wyrazem rozczarowania Prokop.
— A może i ty chcesz wyjść stąd na wolność?
— Na wolność? Co to znaczy na wolność?
— No, do domu, durniu, do swego ojca, czy kto tam u ciebie jest.
— Do domu? — zawołał Prokop z wyrazem przestrachu. — Nie, nie chcę do domu. Tam mnie będą bić!
— No, nie chcesz, to nie chcesz, to i siedź sobie
Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.