Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

ucieczki. Dyrektor pospieszył do trupiarni, by być obecnym przy rozbieraniu trupa, a klucznika posłał zrobić rewizyę w kaźni.
Był ranek mglisty i ponury, w kaźni było jeszcze prawie całkiem ciemno. Mimo to Prokop po wyjściu klucznika nie kładł się już spać, ale usiadłszy na środku kaźni, bawił się dzwoniąc porżniętymi kawałkami sztaby o wierzchnią część pieca, która leżała tuż przed nim, obrócona do góry kresami. Wreszcie wspomniał coś, rzucił kawałki sztaby i wstawszy z podłogi klasnął w dłonie i rzucił się do swego posłania. Zasunął rękę pod twardą, do grubego placka podobną słomianą poduszkę i zaczął pilnie szukać. Jakże się ucieszył, gdy pod poduszką rzeczywiście znalazł obie połówki rozkrojonego i wydrążonego guldena, które położył tam dla niego Pantałacha! Aż podskoczył z radości, a jego wytrzeszczone oczy zaiskrzyły się jak u kota. Usiadł na tapczanie i zaczął dzwonić temi błyszczącemi cackami jedno o drugie, puszczał je, by się toczyły po podłodze i jak dziecko klaskał w dłonie, gdy srebrne płytki opisywały po podłodze piękne ślimakowe skręty i kręgi.
Bawił się tak dość długo, wreszcie znudziła go jednostajność tej zabawy, a żołądek dopominał się też o swoje prawa. Była już ósma; aresztantom po innych kaźniach rozdawano śniadanie — rzadką zupę grochową. Porzuciwszy oba krążki srebrne na tapczanie, Prokop przyłożył twarz do wizytyrki i nadsłuchiwał, czy prędko kucharze zbliżą się do niego. Wiedział biedak, że dają mu jego porcyę zwykle na samym końcu, to jest, kiedy zupy w kotle dawno już nie stało,