ci dać. Nie mogłeś ty tak w nocy zahrymać o drzwi, zanim ten złodziej sztaby na piecu poprzerzynał?
Sporysz tymczasem rzucił okiem po kaźni i w pierwszej chwili spostrzegł dwa krążki srebrne, leżące na tapczanie. Chwycił je, obejrzał i zdrętwiał cały: odrazu poznał połówki tego samego guldena, który wczoraj dał Pantałasze, odrazu domyślił się związku tego guldena z ucieczką Pantałachy.
— A to co? — zapytał Prokopa, pokazując mu krążki.
— To moje! — krzyknął płaczliwie Prokop i wyciągnął ręce ku błyszczącym przedmiotom. — To moje, oddajcie mi!
— Twoje? A ty skąd to masz? Kto ci to dał?
Prokop stanął szeroko rozdziawiwszy gębę, nie wiedział co na to odpowiedzieć. Przypomniał sobie surowy zakaz Pantałachy i drżał na samą myśl o tem, że ten „nanaszko“ może wykonać swą straszną groźbę, to jest, może jakimś cudem wynieść go z tych murów i zanieść do domu rodziców, gdzie go bito, szturkano i głodem morzono, gdzie mu było daleko gorzej, niż tu we więzieniu.
— Mów, kto ci to dał? — wrzasnął mu nad samym uchem klucznik i poparł swe pytanie potężnym razem, wymierzonym w plecy Prokopa.
— Joj–joj–joj–joj! — zapiszczał Prokop, skulił się jak przedtem i zakrył twarz rękami.
— No, powiedz, powiedz, kto ci to dał — rzekł łagodnie Sporysz, wiedząc, że surowością od tego idyoty niczego się nie dowie. — Powiedz, nie bój się, nic ci się nie stanie.
Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.