Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

samowoli, deptania godności ludzkiej tam, gdzie tej godności nieraz tylko mała pozostała iskierka, któraby się jednakowoż łagodnym podmuchem dała rozdmuchać w piękny, żywy płomień! Ach, ta przeklęta służba więzienna! Sporysz czuł się głęboko nieszczęśliwym od pierwszej prawie chwili swego wstąpienia do niej, czuł się i sam więźniem, zasądzonym bez winy na dożywotnie więzienie i z tem samem ciężkiem i bolesnem uczuciem dwadzieścia lat już dźwigał swe jarzmo. Bo i cóż miał robić na tym bożym świecie? Wzięty do wojska od roli, wysłużył w wojsku jednym ciągiem lat dwanaście, nie mając z domu żadnych wiadomości. Gdy powrócił, nie zastał już rodziców przy życiu i dowiedział się, że ci przed śmiercią wskutek jakiegoś wypadku zmuszeni byli sprzedać połowę gruntu. Drugą połowę posiadł młodszy brat Sporysza; wynosiła ona wszystkiego sześć morgów kiepskiego gruntu podgórskiego. Co z tem robić? Brat zaproponował Sporyszowi podział, ale on wiedział dobrze, że brat mówił z nim o podziale ze łzami w oczach: nie usta jego, ale kurczowo drgająca twarz, drżący głos i ciężkie łzy mówiły wyraźnie:
— Będziemy obaj żebrakami!
Sporysz zrozumiał tę mowę bez słów i uścisnąwszy brata, rzekł: — Biedny bracie, wiem ja, co masz na sercu! Nie potrzebujesz mi mówić więcej. Widzę, jak ciężko ty biedujesz i na tych sześciu morgach, a cóż dopiero byłoby na trzech! Ale cóż ty sobie o mnie myślisz? Miałżebym ja sumienie obdzierać ciebie i twoje dzieci? I na co by mi się twój grunt przydał? Przez dwanaście lat służby wojskowej odwykłem od pracy