Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

— A... a,.. nie będziecie bić?
— Bić? A to za co? — zdziwił się dyrektor. — Za to, żeś coś słyszal?
— Bo ja to sam zrobił.
— Coś ty zrobił?
— A to... takie ładne, co tak mówiło: hrrr, hrrr, hrrrr, hrrrr.
Dyrektor aż na miejscu podskoczył.
— Tyś to zrobil? A ty jak to zrobil?
— Jak? A ot tak.
I Prokop wydobył ze swych gęstych, rozczochranych włosów kawałek piórka gęsiego, wsadził jeden koniec za sztabę drzwi, a drugi koniec parę razy poruszył palcem. I rzeczywiście, drgające pióro, uderzając o dębowe okute drzwi, wydawało dźwięk podobny do zgrzytu piłki tnącej żelazo. Dyrektor aż w dłonie klasnął.
— I pocóżeś ty to zrobił? — pytał Prokopa.
— Po co? — wypatrzył się na niego Prokop. — Ni po co, tak.
— A dla czegóż nikt tego nie słyszal prócz Sporysza?
— Sporysza? A to co za Sporysz?
— Nie wisz? Ten pan klucznik, co wczoraj zemrzel.
— Klucznik umarł? Sporysz umarł! — krzyknął Prokop. — Aha, to ten, co mi odebrał to moje, takie ładne, co mi dał Pantałacha!
I nie zważając na obecność dyrektora, idyota zaczął skakać po kaźni i klaskać w dłonie, przymawiając:
— A tak! A tak! Tak mu trzeba! Niech by mi był nie odbierał tego co moje! A ja mu za to zagrałem, tak jak grał nanaszko Pantałacha tej nocy, kiedy