Dobrze, dobrze dziateczki, rzekł stary wiarus, odziany w porządną siermięgę, kładąc drżącą rękę na głowie Kasi, swojéj najmłodszéj córki, i z miłym uśmiéchem spoglądając na syna Andrzejka; — śliczne litery, jakby je kto ulał.
Dziewczyna podniosła głowę, i cała zarumieniona, pokazywała starcowi czysty zeszyt, gdzie wprawną już ręką przepisywała pobożne pieśni.
Andrzejek oderwał oczy od książki, i patrząc przez ramię siostry, chwalił z całego serca jéj pismo.
— At, nie durzylibyście dzieciuchom głowy, zawołał stary Marcin, zaglądając przez otwarte okno do chaty; cóż to, na próżniaków, pasibrzuchów wykierować chcecie najlepsze i najmilsze z waszych dziatek?
Stary wiarus gniéwnie pokręcił wąsa, ale udobruchał się po chwili i odpowiedział łagodnie:
— Chroń mnie, Panie Boże, od podobnych chęci, ale bądźta spokojni; dziatki moje potrafią poczciwie zapracować na kawałek chleba.
— A co, czy tak gryzmoląc po całych dniach? pytał z przekąsem Marcin.