Rok minął niepostrzeżenie, Andrzejkowi dużo mądrości do głowy przybyło, tak że już sam ojciec z upodobaniem słuchał, co syn tak mądrze prawił, a bracia Andrzejka z pewném uszanowaniem patrzeli na niego. Ale Andrzejek był jak dawniéj skromny, potulny, i wcale się swoją mądrością nie pysznił, i tylko co dzień dziękował ojcu i braciom, że mu pozwalają więcéj siedziéć nad książką, a sami za to więcéj oddają się pracy. Andrzejek w niedzielę razem z braćmi, przestawał z sąsiadami, oddawał się niewinnym zabawom, i ojciec zupełnie kontent był z niego.
Kasia utrzymując porządek w chacie, co dzień jednakże znalazła chwilkę, by pobiédz do swojéj ukochanéj panienki, a w niedzielę po nabożeństwie zwoływała do chaty wiejskie dziéwczęta, i uczyła je pisać, czytać i tego wszystkiego, czego się sama nauczyła.
Zdarzyło się raz, że jednéj niedzieli w lato Kasia w izbie uczyła wiejskie dziewczęta, a Andrzejek na ławie pod drzewem, co ocieniało chatę, opowiadał zgromadzonym wieśniakom historyą świętą. Młodzi wiejscy nauczyciele tak byli zajęci nauczaniem, że ani spostrzegli, jak matka Zosi tuż przy drzwiach chaty stanęła, spoglądając z rozrzewnieniem, to na Andrzejka siedzącego pod lipą z rozjaśnionemi oczyma, to na gromadę młodych wieśniaków i Józefa, który z ojcowską dumą spoglądał na syna.
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/07
Ta strona została uwierzytelniona.
— 4 —