krzyknęła Janowa, zatrzaskując z gniéwem za sobą drzwi chaty.
Kto wié, gdyby Janowa zamiast przeklinać, była przemówiła do syna, „wróć mój aniołku, nie martw matki,“ możeby chłopczyk był nietylko nóż oddał, ale i pozostał w chacie. A gdyby do tego Janowa, zamiast psuć chłopca pieszczotami, pobłażaniem zbyteczném, wcześnie przyzwyczaiła go była do posłuszeństwa i uszanowania dla starszych, chłoczyk pewno byłby uległy jéj rozkazom.
Janowa wróciwszy do chaty, nie może spokojnie usiedziéć na miejscu, w końcu ochłonąwszy z gniéwu, idzie szukać jedynaka. Ale zaledwo uszła kilkanaście kroków, spostrzega gromadę ludzi, śpiesznie ku jéj chacie zdążających. Włosy jéj na głowie powstają, serce zaczyna bić niespokojnie, a przekleństwo owo straszne, które przed godziną wyszło z jéj ust na własne dziécię, staje jéj w myśli. Cóż się z nią dzieje, gdy rozepchnąwszy gromadę, spostrzega swojego ukochanego Tomaszka, z obwisłemi rękami, w sukni krwią zbroczonéj, na rękach sąsiadów.
Dziécię ślizgając się na rzéce, upadło na bok lewy, gdzie właśnie za sukmanką miało ów nóż ostry i zabiło się na miejscu.
Któż opisze rozpacz matki, straszne jéj jęki. „O! skarał mnie Bóg, skarał srodze, woła dzikim głosem, padając na zimne ciałko chłopczyny, gdy go już wniesiono do chaty. Rozpacz Janowéj straszliwszą była nazajutrz, gdy chłopczyna leżał
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —