w końcu ciągłym krzykiem, zawołała opryskliwie na dziécię, które zaniosło się od wielkiego płaczu: „A bodajżeś przepadł, nieznośny dzieciaku,“ i odeszła od kołyski. Dziécię po chwili umilkło, zdawało się, że usnęło.
Wieczorem Bartłomiéj zbliżył się do kołyski, ale zaledwo dotknął się ustami czoła dziécięcia, krzyknął przeraźliwie i cały zalał się łzami. Co to jest? zawołała Katarzyna, porywając na rękę, ale niestety! martwe już zwłoki dziécięcia. Padła jak nieżywa na ziemię, ale ani jéj łzy, ani okropne krzyki, nie zbudziły dziécięcia do życia. Być może, że Bóg naznaczył już wczesną śmierć jego, ale Katarzyna całe swoje życie pocieszyć się nie mogła, powtarzając ze łzami pokuty i skruchy, że sama własne dziécię zabiła. Ile razy potém ogarnęły ją niecierpliwość, lub gniéw, przychodziło jéj na usta przekleństwo, wtedy żegnała się pobożnie, bo przed jéj oczyma, stawała trumienka najmilszego jéj dziecka. Bartłomiéj, nie mogąc się pocieszyć po stracie swojego aniołka, zaprzestał zupełnie przekleństw i surowo strofował i karał dzieci, jeżeli które uniosło się gniéwem i przeklinało. Bóg téż pozwolił mu się doczekać szanownéj starości i pociechy z dziatek. Piastując właśnie wnuczęta, mawiał pobożnie: Oj dziatki, nie obrażajcie przekleństwem Boga, bo tym sposobem wyrzucacie go z serca własnego i oddalacie od siebie łaskę Ducha Świętego.
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —