— Wódki pić nie będziewa, mówił Jakób, tylko piwo grzane, bo mróz aż do szpiku przechodzi.
I weszli do karczmy, w któréj kilku tylko znajdowało się wieśniaków.
— A, to wy, kumie, a jak się macie? kopę lat was nie widziałem, zawołał jeden z chłopków, obejmując za szyję Jakóba. „No, w ręce wasze“, dodał wychylając kieliszek wódki.
— Dziękuję wam, rzekł Jakób, odsuwając nalany kieliszek.
— Nie bądźta dzieciakiem, jeden kieliszek nie zaszkodzi, namawiał kum gwałtem, jak szatan wciskając mu kieliszek w rękę.
Jakób porwał kieliszek, wychylił duszkiem, karczmarz tymczasem podał mniejszy Jakóbowéj, uskarżającéj się na zimno. Kumowie zaczęli sobie przypominać dawne czasy, wychylając kieliszek po kieliszku, a kiedy Jakób z żoną wsiedli do wózka, już się i zmiérzchać zaczęło, a taka zamieć była na Bożym świecie, że drogi przed sobą nie widzieli. Jakób tak był pijany, że lejcy nie mógł utrzymać w ręku. Jakóbowa straciła zupełnie przytomność i pochylała się to na tę, to na owę stronę, a przymarznięte koniska ledwo się wlokły.
Ale zobaczmy, co się dzieje z dziećmi Jakóbów. Magdusia nakarmiwszy jak mogła Rózalkę i Jasia, co chwila wybiega przed chatę, wypatrując rodziców. O! mój Boże, mój Boże! woła biédne dziécię, co się to Matuli i Tatuli stało, że ich tak długo nie widać.
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —