możnéj chacie gospodarzów urodziło się ładne dzieciątko. W niedzielę rodzice chrzestni powieźli dziécię do chrztu, ale na nieszczęście, na drodze znajdowała się karczma; trzeba było o nią zawadzić, bo kumowie bez wódki obyć się nie mogli. Niestety! nie pomyśleli o tém, że dziécię nie omyte z grzéchu piérworodnego mogło zachorować, płacząc rzewnie, bo był to mróz tęgi, a w karczmie nie było ciepło. Nakoniec dobrze już sobie podpili, siadają na wóz i ruszają ku miastu. Ale nikt na śpiące dziécię nie uważa. Nagle wóz uderzywszy o kamień leżący na moście, podskakuje, a dzieciątko zsuwa się z woza. Na szczęście, ziemia pokryta była grubo pulchnym śniegiem, i dzieciątko upadając na ziemię ani zbudziło się nawet, i leżało spokojnie, niby w białéj pościółce. Ale zimny chłód obwiewa skronie biédnego aniołka, który się budzi i głośnym płaczem wzywa litości Boga. I Bóg miłosierny, ten dobry Ojciec małych dziatek, zsyła wybawicieli niewinnéj istocie. Z bocznéj drogi wysuwa się wózek, w tym wózku siedzą poczciwi Żydzi.
Ach Boże! woła jeden z nich, wyskakując z wózka, a to jakieś biédne dziécię leży w śniegu, i mówiąc to, podnosi małego aniołka, otula go płaszczem, i wraca z nim do wozu. Cóż z tém dziécięciem zrobimy? pyta się towarzysz? A zawieziemy do miasta, odpowiada litościwy Izraelita; to musi być dziécię którego z gospodarzy, bo oto ma krzyżyk na tasiemce. Stanąwszy w mieście zanieśli
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —