W zamożnéj wsi w Augustowskiém, w porządnie zbudowanéj chacie, mieszkał z liczną rodziną bogobojny wieśniak, imieniem Maciéj. — Był on jeszcze w całéj sile wieku; silny jak dąb, śmiało patrzący ludziom w oczy, a słodki i łagodny jako baranek. Pracowity jak pszczoła, pobożny, uczynny, z sąsiadami żył w świętéj przyjaźni i zgodzie, a dla rodziny i czeladki był wzorem do naśladowania. W całéj wsi nie było nad niego lepszego męża, przykładniejszego ojca, łagodniejszego, wyrozumialszego pana dla swojéj czeladki. Nikt go nigdy nie widział w karczmie, ale za to Maciéj żadnego nie opuścił nabożeństwa; piérwszy z pługiem szedł na pole, ostatni wracał z pracy. Bóg téż błogosławił mu sowicie. Jego pole najbujniejsze wydawało plony, a czego się tylko dotknął, szło mu jak z płatka. Jeżeli Bóg zesłał na niego cierpienie, jeżeli grad zniszczył, lub susza spaliła zasiéwy, pomór padł na bydło, Maciéj nie wyrzékał, rąk nie opuszczał. „Bóg dał, Bóg wziął,“ mawiał wtedy pobożnie z pokorą, „święta jego wola.“ I cicho otarłszy łzę rękawem, co się gwałtem cisnęła do oczu, pocieszał płaczącą żonę, popieścił śliczne dziatki, i z większą jeszcze gorliwością brał się do