ban odprawiał Mszą świętą na intencyją podróżnych. Cała rodzina Macieja klęczała u stóp ołtarza, znów matka, jak przed czterema laty, leżała krzyżem, znów jak dawniéj cichemi zalewała się łzami. I wózek znów zajechał przed chatę, a rącze koniki uniosły w świat płaczącego Tomasza, Jakóba, i rozrzewnionego Macieja.
Rok minął od wyjazdu chłopaków, kiedy dnia jednego Maciéj i Maryanna, z Jankiem, dorodnym już młodzianem, i ślicznéj urody czternastoletnią Joalką, udali się do kościoła. Przybytek Pański napełniony był ludem bożym. Ksiądz pleban prześliczne miał kazanie o wychowaniu dziatek.
Wszyscy słuchali go z uwagą. Ładna Joalka oparłszy się o ławkę i pochyliwszy główkę, wlepiła śliczne, modre oczy w Plebana. Znać, że wyrazy starca prosto szły jéj do serca, bo łzy kiedy niekiedy spływały po jéj rumianych jagodach. Dużo oczu zwracało się na dziéwczę, szczególniéj jakaś pani obca, czarno ubrana, nie mogła dość jéj się napatrzyć.
Na drugi dzień ta pani czarno ubrana weszła wprost do chaty Macieja. Jakże się rodzice Joalki zdziwili, kiedy ta pani wyjawiła im powód swego przybycia. — Straciła ona trzy córki; ostatnia bardzo podobną była do Joalki, a ponieważ ta pani nie tylko więcéj dzieci, ale i krewnych blizkich nie miała, chciała więc wziąść Joalkę na wychowanie, bo ją piękność nadzwyczajna dziéwczęcia ujęła za serce. Pani ta obiecywała rodzicom góry
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.
— 64 —