już snopów i leżących jeszcze luźno kłosów, widać było cały kawał pola nietkniętego jeszcze siérpem, chociaż kłosy, obciążone dojrzałém ziarnem, schylały się ku ziemi. Marcin Konopka, związawszy i przeżegnawszy pobożnie snop ostatni, spojrzał z jakimś widocznym żalem na to nietknięte jeszcze siérpem pole, i zrobiwszy w duszy jakiś zamiar, począł półgłosem mówić Zdrowaś Marya, na intencyą by mu się powiodło doprowadzić owo postanowienie do skutku. Po chwili zarzucił siérp na ramię, i śpiewając głośno: Wszystkie nasze dzienne sprawy, rozweselony na duszy świętą jakąś myślą, powracał do chaty, gdzie go czekał miły uśmiéch żony i pieszczoty drobnych, ładnych dziatek. Nagle wybiegła z poblizkiéj chaty mała dziewczynka, i z głośnym płaczem zabiegła Marcinowi drogę.
— O! zlitujcie się nad matką, i ratujcie ją, bo strasznie wyrzéka i płacze, wołało biédne dziéwczę, ściskając kolana Marcina.
Poczciwemu wieśniakowi łzy w oczach stanęły; wziął płaczącą dziewczynkę za rękę i szedł do chaty, gdzie go wzywała miłość bliźniego. Kilkunastu wieśniaków, ściągnięci ciekawością i współczuciem, stanęli u drzwi téjże chaty. — Marcin uchyliwszy drzwi nizkie, wyrzekł głosem wzruszonym:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
— Na wieki wieków, Amen, odpowiedziała blada i wynędzniała niewiasta, leżąca na łóżku, i rzewnie płakać zaczęła.
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
— 70 —