Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.
—  71   —

W nogach zasmuconéj niewiasty dwoje małych dziatek siedziało.
— Cóż to wam matko? spytał Marcin ze współczuciem.
— Biéda, biéda, straszna biéda, odpowiedziała niewiasta, nie przestając płakać. Bóg ciężkie krzyże zesłał na mnie; nietylko, że zabrał mojego poczciwego Jana i najstarsze dziécię, ale przykuł do łóżka, z którego szósty miesiąc ruszyć się nie mogę; a tu pole niezżęte, a chata i biédna moja Kasia i to dwoje maleńkich dziatek w opuszczeniu.
— Bóg nie opuszcza nikogo, matko, odrzekł Marcin. Prawdać że w tym roku doświadczył was srodze, zabierając męża i syna kochanego, aleć zostawił wam jeszcze miłe dzieciątka na pociechę, a nad to: opiekę swoję i miłość ludzi. Nie grzészcie więc, wyrzekając na Boga, bo on jako zasmucił, tak i pocieszyć potrafi. Uspokójcie się tylko, zaraz tu wam przyślę moję kobiétę, by was dojrzała w waszéj niemocy, a jutro, skoro świt, przywiozę wam doktora z miasta, a dobrzy sąsiedzi nie odmówią wam braterskiéj pomocy.
Biédna wdowa nie mogła znaleźć słów na podziękowanie Marcinowi, który pogłaskawszy uśmiechającą się już Kasię opuścił chatę. — Spostrzegłszy stojących w gromadzie sąsiadów, zbliżył się do nich i rzekł z smutną twarzą.
— Biédna Janowa, Bóg ciężko ją doświadczył.
— O! prawda, prawda, zawołali obecni ze