ofiarowany wdowie i jéj sierotom wyjedna wam łaskę Boga, pomyślność na ziemi, a wieczyste i trwałe szczęście w niebie."
Na drugi dzień słońce jeszcze nie weszło, a już Marcin, śpiewając pobożnie: Kiedy ranne wstają zorze, pędził żywo do miasta. Stanąwszy na miejscu, skierował się wprost do miészkania lékarza. Na szczęście, Marcin natrafił na bardzo litościwego człowieka, umiejącego czuć niedolą bliźniego. Lekarz ów natychmiast siadł na skromny wózek, a słońce ledwo miało czas oblać złotemi promieniami chatkę wdowy, kiedy wózek Marcina stanął przed jéj progiem.
Wdowa, rozweselona miłemi wieściami, jakie jéj przyniosła żona Marcina, która w téj chwili najmłodsze dziécię zmarłego Jana trzymając na kolanach, poiła mlékiem, daleko była rzeźwiejszą. Zacny doktór, który przywiózł ze sobą rozmaite léki, wypytawszy się wdowę o powód jéj choroby, sam przyrządził lékarstwo, położył na karku choréj jakiś plaster, i zaleciwszy zupełny spokój, zabierał się do wyjazdu.
Przy wsiadaniu do wózka Marcin ściskając doktora za kolana, wciskał mu w rękę trzy ruble.
— A to co? rzekł lékarz, przypatrując się papiérkom, i oddając je napowrót Marcinowi; toż wy tylko sami chcielibyście być miłosierni, alboż to i doktór nie ma serca? Wiém, coście wszycy uczynili dla choréj wdowy, szczególniéj wy, zacny przyjacielu, dodał ściskając w delikatnych swych dłoniach
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —