ukazując kawał pola, koło którego właśnie przejeżdżali.
— A tak, odpowiedział Marcin, otóż i sąsiedzi żną zboże.
— Szczęść Boże! zawołali razem doktór i Marcin, uchylając czapki.
— Bóg zapłać! odpowiedzieli wieśniacy pochyleni na zagonach.
W tydzień po tém zdarzeniu wdowa, któréj szczęście więcéj jeszcze jak lékarstwa poczciwego doktora zupełnie przywróciły zdrowie, wesoło krzątała się po chacie czysto umiecionéj, oczekując żeńców, których dopiéro teraz całém sercem przyjąć mogła.
Na stole, grubym, ale czystem pokrytym obrusem, leżał biały kołacz, stało kilka półmisków i dzban piwa.
Na takie zbytki nie byłoby stało wdowę, ale żony wieśniaków, nie chcąc pozostać w tyle za mężami, obdarowały ją tak sowicie, by i ona biédna przyjąć uczciwie tak zacnych żeńców mogła. Gdy więc przy słonka zachodzie przybyli żeńcy do chaty wdowy z wiankiem z kłosów uwitym, wystawiono stół przed chatę. Wdowa ze łzami podziękowawszy sąsiadom za to co dla niéj uczynili, częstowała z całego serca darami Bożemi, kiedy niekiedy z radości ocierając oczy fartuchem.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, rzekł ksiądz pleban, zbliżając się do ucztujących.
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —