zya, a bieżące sprawy załatwiał pospiesznie, byle się zbyć żmudnego obowiązku. Z wyjątkiem godzin nabożeństwa i jedzenia spędzał cały czas w swym pokoju, odmawiając uporczywie zajmowania się czemkolwiek poza ścisłą sferą swych obowiązków. Biskup, którego przerażała zazwyczaj nadmierna gorliwość sekretarza, często płodna w niespodzianki, zrozpaczony był jeszcze więcej tą jego nieczynnością, gdyż cały ciężar administracyi spoczął teraz na jego barkach, a pod ciężarem tym starowina się uginał. Nie chcąc narazić się Juliuszowi i bojąc się wywołać awantury, nie zasięgał w trudniejszych sprawach urzędowych zdania wikaryusza generalnego, z drugiej zaś strony sam nie był zdolny zdecydować się na cokolwiek. Desperował więc, załamywał ręce widząc jak co dnia piętrzy się wyżej stos niezałatwionych aktów, listów czekających odpowiedzi, nie przyjmował nikogo, nie robił nic, wykrzykiwał tylko ciągle: Jestem bezbronny!... Jestem całkiem bezbronny!... — by zagłuszyć wnętrzny głos, który w głębi sumienia odzywał się wyrzutami. W ślad za sekretarzem zamykał się też częściej w bibliotece i mniemając widocznie, że w ten sposób uwolni się od kłopotów chwili bieżącej i odpowiedzialności czekającej go w przyszłości, zabrał się z zapałem do tłumaczenia Wergilego wierszem ośmiozgłoskowym. Na krótki czas, gmach biskupstwa przybrał dawną postać opustoszałego
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/107
Ta strona została przepisana.