Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/108

Ta strona została przepisana.

zamczyska, milczenie zapadło przerywane tylko w godzinach wieczornych jękiem przenikliwym i dziwnie fałszywym dętego instrumentu i wtedy leciał na miasto huragan wygrywanych dziko a fałszywie, pospiesznie i jedne po drugich piosnek ulicznych, chorałów, marszów wojskowych, kolend, polek skocznych i poważnych, rozlewnych akordów Te Deum. To ksiądz Juliusz grał na trąbce dla wypoczynku, po dziwnej, tajemniczej pracy nad którą ślęczał dzień cały.
Ksiądz Juliusz dał się porwać zgoła niespodziewanej namiętności. Zatopił się w czytaniu i ta mania przejawiła się z taką gwałtownością w tak tyrańskiej formie, że graniczyła z opętaniem, ze szałem. Przyszło mu naraz do głowy posiąść bibliotekę olbrzymią, jakiej nikt jeszcze dotąd nie posiadał. Zapragnął mieć naraz wszystko, począwszy od ogromnych ikonabułów, skończywszy na współczesnych, eleganckich wydawnictwach, wszystkie ciekawe, rzadkie i pożyteczne książki. Marzył o tem, by je zgromadzić razem w wysokiej, ogromnej sali na półkach w niezliczonych rzędach pnących się w górę, i połączyć półki galeryami, schodami, ruchomemi drabinami... Od samego ranka, gdy tylko odprawił mszę, chwytał w rękę katalogi, zagłębiał się w pisma bibliofilskie, które zaabonował, pisał listy do wszystkich księgarń paryskich, układał nieskończenie długie spisy dzieł i kosztorysy fantastyczne, a je-