się z pod stóp, spokojnie poprawił się opierając nogi wyżej, a krople deszczu drżały mu na brodzie.
— Nie możesz? — zamruczał ksiądz Juliusz.
— Nie!
— Zważno ojcze dobrze... Nie możesz?
— Nie!... Jeśli twe dzieło synu jest dziełem dobrem, które Bóg miłuje... uczyń jak ja uczyniłem... drogi są wolne!
Ksiądz Juliusz żachnął się:
— Czyż mnie masz za włóczęgę, naciągacza, brudnego i sprośnego skąpca?
— Jesteś czem jesteś mój księże, a ja też jestem, czem jestem,.. I czegóż się gniewasz?
— Pytam raz jeszcze, dasz czy nie?
— Nie mogę!
Ksiądz Juliusz potrząsnął w powietrzu zaciśniętą pięścią.
— Dobrze!... zabronię ci żebrać w całej dyecezyi... naślę ci żandarmów, pochwycą cię i wtrącą do więzienia...
— Ach — oparł ojciec Pamfiliusz melancholijnie kiwając głową — W całej dyecezyi znają mnie jak zły szeląg... nikt nie da mi już grosza... a co do więzienia... to powiem ci, że nieraz źli ludzie wzięli mnie... no i cóż... przespałem się!... Dużo lepiej spać w więzieniu niż na mokrych przydrożnych kupkach kamieni... zaręczam ci...
— Dobrze, napiszę do Rzymu... każę cię stąd wygnać... doniosę twemu generałowi... papieżowi....
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/143
Ta strona została przepisana.