Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/148

Ta strona została przepisana.

dając głęboko w błoto i okrążył ruiny. Majestat jakiś rozpościerał się na wszystkiem. Martwe przedmioty, pogrążone w odmęcie smutku zestrajały się teraz z duszą i wydały częścią składową, fizyczną częścią tajemnicy dusznej, której zajrzał w oczy i od której drżał jeszcze. Przez szczelinę starego muru, ukazało mu się życie nieznane, tak inne, że żyćby niem nie mógł, życie, wobec którego czuł się małym, szpetnym, podłym i niegodnym. I ujrzał, że są szerokie widnokręgi, a on o tem nie wiedział, że ścielą się w bezmierne dale łąki umajone barwnymi kwiatami marzeń, a nad ich cudnymi kielichami polatują dusze, dziecięce dusze, starców i dusze nędzarzy, i że są jeszcze kwiaty inne, w których na dnie, pośród płatków śnią maleńkie duszyczki sen śmierci. Szedł, a przez głowę płynęły mu różne mgliste nie złączone ściśle z tem co widział i słyszał w Reno myśli i obrazy. Dużo ich było, potrącały się, ale wszystkie za cel miały ojca Pamfiliusza. Począł rozmyślać o nim i o cudach religii miłości, która taką radością przepaja cierpienie, tyle mądrości daje szaleństwu i majestatu płaszczem okrywa upodlenie. Wreszcie wspomniał z bólem o własnym upadku. Daremnie szukał w życiu całem swem, począwszy od chwili gdy świadomość się w nim wzbudziła. Sama tam jeno była brzydota, podłość i krótkie nieudolne wzloty, rozmachy ku dobremu, ale po nich następowały jako skutek