Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/158

Ta strona została przepisana.

osłabł. Czuł, że więcej uczynić nie jest w stanie. Zresztą słowa Juliusza wstrząsnęły też jego sumieniem. Czuł, że zarzuty są słuszne, a wielkiej przesady nie dostrzegł, gdyż zakryły ją dźwięczne frazesy i zwroty deklamatorskie. Ale nie poddał się, próbował walczyć dalej.
— Moje drogie dziecko! — westchnął — pomyśl w jak fałszywem znalazłbym się położeniu... Cesarz!... ależ przecież on mnie mianował biskupem!... A zresztą... zresztą... czyż nie iluminuję 14 sierpnia?
— O Eminencyo! — rzekł ksiądz Juliusz z cięźkiem westchnieniem. — Wielcy święci i męczennicy pańscy... ci sami, których czcisz... ci, których dzieła po wiele razy odczytujesz lubując się i budując... tak nie czynili. Na okrwawione stopnie tronu wstępywali niosąc tam słowa gorzkiej, nagiej prawdy... pośrodku ciżby wrogów czynili wyznanie swej wiary!... oczy tyranom patrzyli i klątwy na ich głowy miotali.
Biskup pomyślał, że w takim razie ci święci byli buntownikami, ale ze zdaniem tem nie wystąpił, patrzył tylko z pod oka na księdza Juliusza, który zamilkł, i stał z wzniesioną w górę głową, oczyma ekstatycznie unieruchomionemi, wargami, na których drżały jeszcze zaklęcia i błagania. Wyglądał na proroka. I rzeczywiście w tej jednej minucie, kiedy zapomniał o komedyi, z planem której przyszedł do biskupa, był istotnie pro-