Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/17

Ta strona została przepisana.

kim trudem... nie dałabym i dwu groszy za to, że nie wezmą innego lekarza... to bardzo możliwe... a potem idź, szukaj ludzi, którzy tak często chorują i tak dobrze płacą!
Ojciec oparł się o poręcz krzesła, skrzywił się i podrapał po karku.
— Hm, hm, — zamruczał raz i drugi — Masz racyę... tak masz racyę... to bardzo możliwe.
Matka ciągnęła dalej konfidencyonalnie:
— Słuchaj, nigdy ci tego nie chciałam powiedzieć, bo mi cię żal było... ale drżałam bez ustanku, czy nie dowiem się jakiej okropności... Pamiętasz tego Vergera... co to zabił arcybiskupa... to był także ksiądz, waryat, fanatyk, jak ksiądz Juliusz...
Ojciec obrócił się szybko. W oczach miał przerażenie. Zdawało się, że nagle sięgnął wzrokiem w otchłań, pełną okropności. Drżącym głosem wyjęknął:
— Verger... co ty mówisz?... Verger?... Na miłość boską!
— Tak, ciągle o tem myślałam... nigdy nie rozwijałam dziennika bez drżenia... Mój Boże, któż może przewidzieć?... W twojej rodzinie wszyscy tacy... oryginalni!
Rozmowa się urwała. Zapadło głębokie milczenie.
Na dworze wichr wył, targał drzewami, deszcz bębnił o szyby. Ojciec z troską na twarzy spoglądał w dogasający ogień, matka zamyślona, po-