by... Psyknięcie rzucone z pół uchylonych drzwi, cięło go po nerwach niby bat. Zadrżał, pochylił się... i poszedł dalej...
— Jego Eminencya pytał o księdza sekretarza ciągle przez cały dzień — rzekł doń odźwierny z majestatyczną miną, gdy wszedł do pałacu biskupiego. — Jego Eminencya oczekuje księdza sekretarza w gabinecie.... Mam polecenie oznajmić...
— Dobrze! — przerwał mu ksiądz Juliusz ostrym głosem.
Wszedł do swego pokoju, obmył twarz, zmienił sutannę i poszedł do biskupa. Czekał nań rzeczywiście.
— Bałem się, byś ksiądz nie wyjechał — rzekł doń starzec.
I wskazując krzesło dodał:
— Proszę usiąść.
Nie był ani poważny, ani zły, wydawał się raczej zakłopotanym.
Pokręcił się na krześle i rzekł łagodnym głosem:
— Księże... nie mogę tolerować zgorszenia w mojej dyecezyi... nie mogę i nie chcę... Obiecałeś mi sam, że go nie będzie, formalnie, sam obiecałeś...
Skrzyżował ręce na piersiach, łokcie oparł o poręcze i trząsł głową.
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/188
Ta strona została przepisana.