Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/19

Ta strona została przepisana.

tknięcie. Czemuż tak nie robiłem z matką moją?... Czemu nie byłem jak Maks i Janka, dzieci w moim wieku, którym wolno było biegać, mówić, bawić się w chowankę, weselić, czemu nie miałem jak one pięknych złoconych książek z obrazkami, które ojciec »tłumaczył« wśród wybuchów radości i wykrzyków podziwu?...
Powstrzymując ziewanie kręciłem się bezustannie na twardem podłożu, tych nieznośnych Żywotów, nie mogąc wynaleść pozycyi wygodniejszej. By uszy zająć jakimś odgłosem, a oczy widowiskiem, nadsłuchiwałem stukotu sabotów Wikty po podłodze kuchennej i szczęku naczynia i wpatrywałem się w krąg żółtego światła drgającego nad lampą na suficie.
Tego wieczoru ojciec zapomniał zapisać w swoim notesie wizyt odbytych w ciągu dnia u chorych. Zauważyłem też, że nie przeczytał dziennika, chociaż dwie te funkcye spełniał w normalnym czasie z nieubłaganą punktualnością.
Dla rozrywki spróbowałem myśleć o stryju Juliuszu, którego powrót był przyczyną niezwyczajnie długiej i ożywionej rozmowy mych rodziców. Gdy wyjeżdżał, byłem malcem, miałem ledwie trzy lata, a jednak dziwiło mnie, iż we wspomnieniach rysuje mi się blado, niewyraźnie, gdyż czasu onego odjazdu nie minął i dzień, by mnie nie straszono stryjem, jako czemś wielce podobnem do djabła, potworu straszliwego, który porywa na