Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/204

Ta strona została przepisana.

stoi pośrodku między falami nieruchomych niebiosów, a miotanemi burzą wodami mórz... Mówi do wichru przestrzeni: — Dął będziesz w organy i śpiewał w duszy poety... Mówi do nieskończoności: — Zamieszkasz w spojrzeniu kobiety, idyoty, nędzarza i noworodka!...
Ów nieporządek myślowy i dezorganizacya moralna pogorszyły się jeszcze skutkiem gorączki tyfoidalnej, która go mało nie zabiła. Ojciec mój zaniedbywał swych chorych i czuwał u łoża stryja Juliusza, pielęgnując go z niezmiernem poświęceniem. Opowiadał mi potem różne ciekawe szczegóły. Zwidywania gorączkowe przybrały u niego charakter erotyczny i to tak skandaliczny, że siostra miłosierdzia uciekła. Wymawiał słowa dreszczem przejmujące i dopuszczał się czynów bardzo nieprzyzwoitych, tak że musiano mu związać ręce. Rekonwalescencya była długa i utrudniona draźliwem usposobieniem chorego, który ciągle beształ mego ojca:
— Bydlę!... bydlę!... precz!... Tyś mnie nabawił tyfusu!... Czyż ty wiesz cokolwiek, głupcze jakiś?... Bydlę!... bydlę!...
Wstał z łóżka w sam czas, by pochować swą matkę zmarłą nagle, pewnego ranka znalezioną w łóżku martwą, zabitą atakiem anewryzmu.
Wuj Juliusz płakał gorzko i szczerze.
— Zmartwienie ją zabiło! — wołał. — Jestem