mszy ksiądz Juliusz?... Może należałoby postarać się dlań o coś innego... lepszego?
— No, no, chciałbym to widzieć! — odparł mężnie ojciec. — Musi jeść to, co my... musi pałaszować zupę!
Matka pokręciła głową z powątpiewaniem:
— Musiał tam w Paryżu nabrać różnych nawyczek!... W końcu cóż robić... nie mamy przecież milionów.
Bardzo źle spałem tej nocy. Dręczyły mnie sny przykre, w których zjawiała się ciągle twarz mego stryja, wykrzywiona strasznym grymasem.
Viantais nie miało jeszcze w owym czasie kolei. Najbliżej położona była stacya Coulanges, oddalona o dziesięć kilometrów od miasteczka. Tam to mieliśmy powitać stryja Juliusza. Proboszcz Sortais miał zrazu zamiar jechać wraz z nami, ale zimno było, a staruszek cierpiał na reumatyzm, postanowił więc poprzestać na widzeniu się z przybyłym wieczorem. Robinowie przybiegali raz po raz zadyszani, zajęci wypadkiem, zdenerwowani, i ofiarowywali swą pomoc, jakgdyby nam groziło jakieś niebezpieczeństwo. Mieli wielką ochotę przyłączyć się do nas, ale nie znali księdza Juliusza, nie wypadało im przeto narzucać się.
— Nie możemy! — oświadczyła pani Robin, bardzo biegła w sprawach etykiety. — To byłoby wielce niestosowne... W reszcie około czwartej bę-
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/210
Ta strona została przepisana.