do nas przyjechał!... To nic trudnego, zapamiętaj sobie!... no powtórz! drogi...
Drżącym głosem powtórzyłem:
— Drogi stryju, bardzom rad...
Ale wzruszenie i strach zaparły mi oddech. W chwili, gdym wymawiał te słowa, wydało mi się, że nagle zjawia się tuż przedemną dyabelska, groźna postać stryja... zamilkłem tedy, otwarłem usta i siedziałem oszołomiony.
— No, no — mówił ojciec — otrząśnij się chłopcze z tego... i na cóż ta pogrzebowa mina... do kroćset!... nie zje cię przecież... Patrz, czy ja się go boję?... Czy matka twoja boi się go?... No, śmiało!...
Zauważyłem, że głos ojca drżał lekko... że więc nie był tak spokojny, za jakiego chciał uchodzić i to zwiększyło jeszcze moje pomieszanie.
Mieliśmy jeszcze pół godziny czasu. Mimo, że chłodno było i dął wiatr lodowaty, przechadzaliśmy się po peronie nie spuszczając oczu z zegara, którego wskazówki posuwały się pomału... tak pomału!
Nadjechał jakiś pociąg, stanął i ruszył w dalszą drogę, zostawiając na stacyi biednego żołnierza, który czas jakiś wałęsał się koło nas z głupią miną, a potem poszedł sobie, powłócząc jedną nogą.
— Jeszcze siedemnaście minut! — westchnął ojciec. — Ksiądz właśnie dojechał do Bueil.
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/213
Ta strona została przepisana.