wiantów, z powodu wczesnej godziny — mawiała.
Kilka razy też przystępowała do komunii. Ksiądz Juliusz kładł szybkim ruchem mały dysk białej hostyi na jej języku i zdawał się jej nie dostrzegać.
Przyszło jej na myśl wziąć go za spowiednika, ale wnet się rozmyśliła.
— Nie, nie chcę... jeszczeby wszystkim rozgłosił moje grzechy... dziękuję!
Mnie przeto przypadła w udziale owa ważna misya. Z wyjątkiem dni, w których składał wizytę Servierom, stryj Juliusz nie pokazywał się prawie w mieście, a codziennie popołudniu przez godzinę przechadzał się po drodze, trzymając pod pachą brewiarz, którego jednak nie otwierał nigdy.
— Słuchaj — rzekła do mnie matka jednego ranka — Myśmy się co prawda nieco poróżnili z księdzem Juliuszem, ale nie dowodzi to wcale, byś i ty odeń się odsuwał! Jesteś jego bratańcem. Słuchaj uważnie co ci powiem. Jestto rzecz wielkiej wagi... Codziennie twój stryj przechadza się po drodze od »Kapucynów« począwszy aż do placu Trzech Noworodków między pierwszą a drugą... wszak prawda?
— Tak mamo!
— Naturalnie spotkasz go.
— Tak mamo!
— Przedewszystkiem nie bój się.
— Nie mamo!
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/235
Ta strona została przepisana.