Pozdrowisz go!... zapamiętaj to sobie drogie dziecko... Jeśli odda ukłon... spytaj, jak się ma, czy zdrów... gdyby zbliżył się do ciebie, pocznij z nim rozmowę... ale pamiętaj być bardzo grzecznym, bardzo serdecznym... z wielkim szacunkiem dla stryja... No, pokaż mi, jak to zrobisz?
Musiałem odbyć próbę spodziewanej sceny między mną. a stryjem. Matka podjęła się roli księdza.
— No, no! — pochwaliła mnie — Wcale nie źle... Pamiętaj być równie grzecznym wobec stryja.
Przechadzka podobała mi się bardzo zwłaszcza, że wypadła w sam czas lekcyi łaciny, mimoto wolałbym był dużo, by stryja nie było na gościńcu. Drętwiałem na samą myśl, że mam się doń zbliżyć. Przytem odgrywanie tej komedyi sprawiało mi pewien wstyd, a równocześnie z przykrością odczuwałem coś, jakby zmniejszenie się szacunku i przywiązania do matki. Przez cały czas próby oczy jej miały ten surowy, metaliczny, zimny wyraz, który widziałem u niej, ilekroć rozmawiała z panią Robin o kwestyach pieniężnych.
Drżąc nieco szedłem skrajem gościńca, patrząc wprost przed siebie.
Słońce prażyło strasznie, droga była biała jak śmietanka, na niej stały drzewa z wypełzła zielenią liści, zapruszone, obrzeżone małymi, zębatymi cieniami, na których leżały drobne centki światła.
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/236
Ta strona została przepisana.