Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/246

Ta strona została przepisana.

wysiadaliśmy, ojciec zaczepiał lejce u zawias okna i wchodził do owych ponurych mieszkań, a ja czekając nań przede drzwiami, widziałem poprzez szyby, w mroku zadymionych izb, twarze ściągnięte bólem, żółte, wzniesione w górę, zęby zaciskane, oczy głębokie, nieruchome, oczy istot, co muszą umrzeć. Przerażony i posmutniały myślałem o małych Servierach, którym życie płynęło nieprzerwanem pasmem wesela i swobody w otoczeniu pięknych rzeczy, mówiących o szczęściu i miłości rodzicielskiej, niby potokach światła słonecznego. Przychodziło mi też na myśl wyrzeczone smutnym, łagodnym głosem stryjowe: Szkoda!
Ksiądz Juliusz prawie się nie pokazywał, nie wychodził niemal z biblioteki. Widocznie podupadł na zdrowiu, kaszlał bardzo, doznawał często zawrotu głowy. Mszę odprawiał ledwo raz na trzy dni. Podczas przewożenia do Viantais relikwij św. Remigiusza patrona parafii, uroczystości, która zgromadziła w Viantais trzech biskupów i przeszło stu księży, stryj nie zgodził się na wzięcie udziału w pochodzie. Mimo, że za powód podał chorobę, złośliwe i brzydkie czyniono przy tej okazyi uwagi odnośnie do niego. Wszyscy czuli, że prócz choroby miał inne powody, a przedewszystkiem wstręt prawie jawny do wszystkiego, co należało do kultu religijnego. Spotykano go teraz rzadziej na gościńcu, miejscem ulubionem przechadzek był mu ogród. Lubił w dni słoneczne sia-