Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/258

Ta strona została przepisana.
II.

Kuzyn Debray poza dawnemi wspomnieniami kasarnianemi i plastyczną znajomością obyczajów kun i łasic, nie miał w głowie wiele myśli. Właściwie od wyjścia z wojska miał tylko jednę i z tej musiał niestety zrezygnować. Poczciwiec powziął silny zamiar uszczęśliwienia swego miasteczka oddziałem straży ogniowej, którym naturalnie sam miał dowodzić. Napisał z tej okazyi mnóstwo raportów, memoryałów, ułożył moc planów, statystyk pożarów, genialnych regulaminów. Ale natrafiał ciągle na opór rady municypalnej, która nie chciała zadłużonej już i tak gminy narażać na nowe ciężary. Kapitan uczuł się tem bardzo dotkniętym i chociaż był zaciekłym bonapartystą, przeszedł do opozycyi... opozycyi, która... spieszno mi to powiedzieć... manifestowała się w słowach: Do kroćset tysięcy furgonów!... pod adresem władz lokalnych. Jako kapitan emerytowany, kuzynek zajmował w Viantais wybitne stanowisko. I słusznie.