chowanej zazwyczaj wobec mnie skromności i powściągliwości wyrażeń.
W myśli robiłem paralelę pomiędzy »kwoką« i kuzynem, a panem i panią Robin. Od zwierzeń Jerzego ukazał mi się świat nowy, jeszcze niejasny i mgłami zasnuty, ale całą istotą swą uczułem się pociągnięty ku wrażeniom nieznanym, uczułem zawrót głowy jakby nad przepaścią, co strach budzi, a pociąga ponętą grzechu ciężkiego ale roskosznego, który teraz już czytałem w oczach każdej kobiety, nie wiedząc jeszcze na czem polega. Wszystko to jednak było zagmatwane, niejasne, liczyłem więc, że jakieś słowo rodziców, jakieś zdanie »o kuzynie i kwoce« rozprószy mgły, zakrywające tajemnicę, którą poznać tak pożądliwie i z takim strachem pragnąłem.
Ojciec przykręcił kopcącą lampę i usiadł napowrót. Doszedł zapewne w swych rozmyślaniach do jakichś wniosków, gdyż widząc niepokój i zadumę na twarzy matki, dotknął czule jej kolana i rzekł:
— No no moja droga, daj już spokój... Któż widział tak się trapić!... Zgodzimy się z tem, co przyjdzie, inaczej zrobić naw et nie podobna... Dzięki Bogu niczego nam nie brak... Będę trochę dłużej pracował, do późniejszych lat.. i wszystko się wyrówna...
Dodał wesoło w intencyi zażartowania:
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/265
Ta strona została przepisana.