w matce i dręczyć ją nie na żarty. To już nie była nienawiść, ale coś stokroć gorszego, bo ironia. I ta obecna milcząca ironia przerażała ją więcej niż dawniejsze wybuchy nienawiści, gdyż oparta była na niemiłosiernie zimnem wyrachowaniu, do którego przyłączała się chęć mistyfikacyi z poza grobu.
Po obiedzie nim przyszli Robinowie matka siedziała zazwyczaj nieruchomo, pogrążona w myślach, wydana na pastwę przykrych refleksyj, od których pobladłą jej twarz tragicznej mieszczanki przebiegały skurcze bólu. Walki duszne toczyła. Ścierały się w niej miłość macierzyńska, chciwość kobieca i urodzone z niepewności wyrzuty sumienia i nieruchoma zazwyczaj, drżała teraz od wnętrznych wstrząśnień. Posłyszałem raz jak cichym głosem pytała ojca, który ponuro pod półświatło lampy migotał stalą lancetu.
— Więc myślisz, że on aż tak chory?
— Nie badałem go, moja droga — odparł, a zwracając się do mnie spytał:
— Nie zauważyłeś u stryja opuchnięcia nóg?
— Nie ojcze?
— To zresztą niczego nie dowodzi — ciągnął dalej — Wedle mego zdania cierpi na serce.. może także na wątrobę... ale niestety mogę łatwo mylić się w dyagnozie!...
Zbliżył do warg ostrze instrumentu, które pod oddechem zaszło parą.
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/282
Ta strona została przepisana.