Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/285

Ta strona została przepisana.

Czcij ją sobie i adoruj do woli!.. Graj jej na flecie mój proboszczu... Tak, tak... jestto zacna rodzina, tyś jest także człowiek bardzo zacny... naturalnie... Ja zato jestem kanalia! Zgadzam się na to... wszystko zatem w porządku... Ale,., ja mój drogi proboszczu posiadam mały domek z ogródeczkiem, troszkę książeczek i... trzy tysiączki rocznej renty.. Hm... poróżniłem się z rodziną... nie mam spadkobierców... ha... co byś na to powiedział mój zacny proboszczuniu, gdybym ci tak to wszystko jak jest w testamencie... hm?
Poklepał proboszcza po ramieniu.
Proboszczowi zmętniały oczy, patrzył, a w tem wejrzeniu migotał płomyk pożądliwości. W reszcie wybełkotał:
— O... księże... drogi księże Juliuszu... czyżem zasłużył?... Tyle dobroci!... ja, ja... I wiesz przecież, że jestem chory, że mi już tu nie długo!...
— Ach! — zaprotestował proboszcz... Bóg Najwyższy nie dopuści!... Ale doprawdy... ja... ja..
Zjadliwe i świszczące: — Bydlę! — przerwało jego jąkaninę i poczuł, że go ksiądz Juliusz popycha ku drzwiom, śmiejąc się szyderczo i mówiąc:
— Wynoś się! Wynoś się poczciwcze!... Ha, ha, ha... więc uwierzyłeś!... Ha, ha, ha!... Wynoś się!
Ta anegdota ubawiła wielce kuzyna Debraya, któremu się uroiło, że ongi widział Woltera. Twier-