— Wiem stryju.
— To coś około mili drogi z Viantais?
— Tak stryju.
— Mila, ależ to niepodobieństwo, bym miał zajść tak daleko!... Ha, gdzież to dyabli wzięli mój rytuał! Gdzie rytuał?... Poszukajno!
Szukaliśmy rytuału i znaleźliśmy go wreszcie w którejś szufladzie, gdzie spoczywał obok niedopałków świec i starych, pordzewiałych kluczy. Stryj szybko począł przewracać kartki książki, traktującej o ostatniem namaszczeniu i mruczał:
— Ha, gdzież ta kanalia, proboszcz?... Pewnie napycha się na jakimś obiadku kanonickim! Ha, ha!... ad manus... ad pedes... cały ten symbolizm doprawdy śmieszny... a gdy nasmaruję... ad lumbos... ach, czy tylko biedaczka będzie jeszcze biała! Niech dyabli wezmą proboszcza!... Ad aures... Mogliby dać choć umierać spokojnie ludziom!...
Zamknął rytuał i włożył go do kieszeni sutanny.
— Chodźmy! — rzekł.
I idąc powtarzał ciągle:
— Ad pedes, ad manus... mila... cała mila... Boże, duszę się!
Nikłe światło bez promieni, odblask wieczornego nieba, przenikał do kościoła przez wielkie otwory witrażowych okien, skąpo i niepewnie rozświetlając ciemności, zalegające jego wnętrze. Kroki nasze dudniły po kamiennych flizach, a łoskot pły-
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/303
Ta strona została przepisana.