Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/311

Ta strona została przepisana.

z twarzą koloru wosku, zaciśniętymi zębami. Chude jej żółte ręce nie poruszały się, leżały martwe na kołdrze. Nozdrza miała zapadłe, oczy zaszłe bielmem, zdawało się, że już nie żyje. Koło łóżka klęczała pochylona ku ziemi z twarzą ukrytą w fartuch jakaś kobieta i szlochała, a dokoła niej sąsiadki na klęczkach modliły się, a sąsiedzi stali z pochylonymi głowami i ze smutnem zakłopotaniem mięli w rękach kapelusze. Między kominkiem, gdzie tliły korzenie rdestu, a łóżkiem, oparty o zakopcony mur, stał mały stolik. Na środku stolika, nakrytego białym obrusem, stał prosty wiejski krucyfiks, po obu stronach bukiety i misa pełna wody święconej z kropidłem, zrobionem z wiór bukowych. Na talerzyku leżały zwitki konopi i ośrodka z chleba, a obok talerzyka stało naczynie z wodą, przeznaczoną do ablucyj kapłańskich. Nagromadzone światło dokoła łóżka chorej, skierowano na jej twarz, a izbę zalegały cienie.
Stryj zatrzymał się w progu. Na widok umierającej i całego rozmodlonego otoczenia twarz jego nagle przybrała inny wyraz. Współczucie i litość pojawiły się na jego ustach przed chwilą jeszcze klnących, a dostojna niemal pogoda rozjaśniła twarz ściągniętą dotąd skurczem gniewu. Gwałtownym wysiłkiem woli opanował cierpienie, szarpiące jego pierś i gardło i wyciągając rękę ruchem szlachetnym, spokojnym i dobrym, rzekł, wcho-