Matka, czuwająca od trzech dni u łoża chorego, wyszła właśnie. Poszła do miasta po sprawunki, jak mówiła. Pozostałem sam na sam w pokoju ze stryjem. Choroba zniszczyła jeszcze bardziej jego twarz, bezlitośnymi szponami poryła nowe, głębokie zmarszczki na suchej, zwiędłej skórze. Gorączka zarumieniła zapadłe jego policzki plamami krwawemi, a oczy jego niezmiernie wielkie połyskiwały blaskiem nieludzkim pośrodku szerokich kół sinych. Od czasu do czasu opuchłą, drżącą ręką podnosił do ust filiżankę z napojem orzeźwiającym, a białym, obłożonym językiem mlaskał ustawicznie o podniebienie. Oddychał z trudem. Na marmurze komody stały symetrycznie uszeregowane flaszki, wydające woń apteczną, a na węglach kominka położona, syczała szkandela.
— Chłopcze — rzekł do mnie stryj — zamknij drzwi, by nikt nie wszedł... i przysuń się tu blisko do mnie. Mam ci coś powiedzieć... tobie samemu
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/319
Ta strona została przepisana.
V.