czarne, puste jamy matowe, tępe, bez światła, bez myśli, oczy już umarłe, tkwiące w nadmiernie rozszerzonych, bladych, ramach nieruchomych, zesztywniałych powiek. W końcu ciężko padł na posadzkę, ale i wtedy jeszcze ręce jego szukały po ziemi dokoła miłośnego łupu.
Strętwiały ze strachu nie poruszyłem się z miejsca. W głowie mi się kręciło, ręce opadły i stałem w miejscu, choć chciałem uciekać, gdyż czułem, żem dostał się nagle do piekła. Ale bezwładność jakaś bolesna przykuła mię do podłogi i zmusiła pozostać przy tym biednym, strasznym potępieńcu.
Gdym ujrzał, że upadł, wydałem okrzyk i zawołałem do pomocy kuzyna Debraya, stojącego na czatach w kurytarzu. Stryj dał się wziąć bez oporu.
— Dobrze robicie — mówił — będę spał.
Gdyśmy go ułożyli na łóżku począł płakać, kwilić, nucić i posłyszałem znowu piosenkę, powracającą wciąż w gorączce, jako ironiczne i smutne opętanie:
Chciałbyś wiedzieć, o wierzę
Księżyno moja słodka!...
Więc ci powiem: Zwitego
W kłębuszek mam tam kotka!...
Od tej pory zakazano mi wchodzić do pokoju. Usadowiłem się więc w kurytarzu obok kuzyna